top of page

Potrzeba kontroli - czyli jak regularnie wprowadzać zmiany do swojego życia, po to by na końcu odbić się od ściany.

  • Zdjęcie autora: Agnieszka
    Agnieszka
  • 13 lis
  • 5 minut(y) czytania


dziewczyna w swetrze melanżowym trzyma kubek z kawą na marmurowym stole




" Gdy przestajemy kontrolować, często mamy uczucie, że rezygnujemy z potrzeby zmian i teraz musimy akceptować wszystko takim, jakie jest. "

Eline Snel, Uważność i spokój żabki



Wciąż jeszcze zdarza się, że mam problem z podobnymi cytatami i na nowo muszę sobie przypominać, co one tak naprawdę oznaczają. Muszę się Wam przyznać, że myślałam, że z pewnymi rzeczami już dawno jestem pogodzona, bo przecież jestem już po 30-stce, więc zwyczajnie "wypadałoby" wreszcie zaakceptować, że na pewne aspekty życia nie mam wpływu. Przecież wiem to od dawna. I zwykle przekonana jestem o swojej wspaniałej dojrzałości we wdrażaniu tej wiedzy w czyn tak długo, aż... nie przyjdzie jakaś nieoczekiwana przeze mnie sytuacja, która zmiecie mi grunt spod stóp. Mocno staram się przyjmować takie lekcje na chłodno, ale zazwyczaj w pierwszym odruchu do głosu mocno chce dojść uczucie paniki i chęć ucieczki - a ja muszę uruchomić wszystkie swoje zmagazynowane siły, żeby im na to nie pozwolić. Ale przynajmniej już wiem skąd się to bierze - i z czego tak naprawdę wynika mój wewnętrzny konflikt. A zawiera się on właśnie w wyżej wspomnianym cytacie. Ja w zasadzie nie lubię wielkich zmian (bo z natury boję się nieznanego, chociaż z boku wygląda to inaczej), ale jednocześnie mam świadomość, że zmiany te są zazwyczaj konieczne, żeby iść dalej - i dlatego często sama je generuję, bo przecież chcę się rozwijać.


Zanim powiecie, że to bez sensu (a wiem, że nie, bo jest nas takich więcej), przeczytajcie jeszcze raz drugą część zdania. To istota. Bo zmiany, które "sama generuję" - są kluczem w całej tej zabawie dotyczącej sprawowania kontroli. To w sumie prosty mechanizm: wiem, że zmiany są konieczne, więc wprowadzam je w życie, ale ponieważ najczęściej chcę robić to wyłącznie na swoich zasadach, łatwo mi przeoczyć, że ten rozwój, to całe "pójście dalej", jest czasami tylko iluzją. Jaki jest tego skutek? Napracuję się, namęczę i nadenerwuję, a efektów brak, więc moja potrzeba kontroli jeszcze bardziej się wzmaga, tworząc zamknięte koło.



Co mi daje poczucie sprawowania kontroli i co musiało się wydarzyć, żebym ją puściła

To proste. Poczucie kontroli daje spokój, a przynajmniej na jakiś czas. Fałszywe przekonanie, że "panuję" nad swoim życiem, że moja praca przynosi efekty, a ja jestem taka super zorganizowana i potrafię przewidywać skutki działań - a to oznacza, że dobrze wykorzystuję dany mi czas i zasoby. Problem jest tylko taki, że często zapominam o tym, że nie wszystko zależy ode mnie, a czasem najlepsze przychodzi nieoczekiwanie (błagam, zanim ciarki wstydu ogarną mnie w całości, powiedzcie, że nie jestem w tym sama) - i tak się składa, że jestem teraz w takim momencie życia, w którym nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć, że to nie tylko pusty slogan. To nie czas na szczegóły, ale mogę Wam powiedzieć tylko tyle, że ostatnie miesiące wytężonej pracy zawodowej nie tylko nie przyniosły oczekiwanych skutków finansowych i rozwojowych, ale wręcz zakończyły się długimi, martwymi miesiącami bez wymiernych efektów, zwieńczonymi bolesnymi (aczkolwiek koniecznymi) decyzjami - jak chociażby zerwanie umowy z długoletnim klientem, czy rezygnacja z wynajmowania lokalu na biuro projektowe, co przez rok było moją dumą i uważałam to za istotny krok naprzód (ten kto wie jak to jest ciężko na coś pracować po to, żeby na końcu musieć cofnąć się dwa kroki, wie o czym mówię) - a kiedy już wydawało mi się, że gorzej nie będzie, przyszły kolejne zmiany i kolejne, z którymi wciąż próbuję się oswoić, a które rozhulały w mojej głowie takie tornado emocji, że minie prawdopodobnie jeszcze trochę czasu, zanim przejdę nad tym do porządku dziennego.

Jedno jest pewne - wszystkie te zmiany przyszły dość nieoczekiwanie, pozbawiając mnie całkowicie kontroli nad tym, co działo się w kolejnych miesiącach (i co jeszcze będzie się działo).


Oczywiście odpowiedziałam na to wszystko według popularnego schematu: najpierw usiłując ratować co się da, ułożyć plan na nowo i szybko reagować na pewne sytuacje, pracując za trzech. Kiedy zaobserwowałam kompletny brak poprawy sytuacji, poczułam złość, rozczarowanie, a potem rezygnację i coś w rodzaju wypalenia zawodowego. Jak pewnie się domyślacie, właśnie ten moment dopiero był tym, w którym postanowiłam - a w zasadzie zostałam zmuszona do pozostawienia kontroli daleko w polu, bo umysł i ciało zwyczajnie odmawiały już jakiegokolwiek posłuszeństwa. Zniknęłam też wtedy na ponad miesiąc z sociali (co wiecie) - i cóż, można powiedzieć, że zapadłam w pewien rodzaj zimowego (jesiennego?) snu, a przynajmniej jakiegoś rodzaju otępienia i takiego poczucia, że "już mi wszystko jedno".



Mogę odpuścić "kontrolowanie", ale nie poczucie, że Ktoś panuje nad sytuacją. Czyli myśl, która przyniosła spokój - nie rewolucję

Nie wiem czy też tak macie, ale mnie o wiele trudniej jest się modlić i ufać, jeśli nie wiem co mnie czeka. Dużo łatwiej jest mi to robić, kiedy mam przynajmniej ogólny zarys celu. Tymczasem znalazłam się w sytuacji, w której jest on przynajmniej "niewyraźny", żeby nie powiedzieć: "niesprecyzowany" - i to trochę powoduje, że nie wiem: jak się modlić i o co. Czuję lekkie zagubienie. Dopiero niedawno przyszła do mnie taka myśl, że... może to właśnie w tym jest sens. Może właśnie mam przestać modlić się "o coś", a zacząć modlić się o pokój serca. O zaufanie. Jeśli też macie wrażenie, że jest to łatwe tylko kiedy się o tym mówi (lub pisze), to macie 100% racji. W praktyce jest to trudne jak nie wiem co - nawet dla osoby wierzącej (i w sumie nieważne w co, lub kogo w tym przypadku). I znowu, później przyszła do mnie kolejna myśl: przecież nie chodzi o to, żeby się poddać i biernie się przyglądać, ale o to, żeby uwierzyć, że Ktoś nad tym wszystkim czuwa (choć uwierzcie, że jeszcze 2,3 miesiące temu, zupełnie tego nie czułam) - i ma dla mnie lepszy plan. I że... być może to właśnie moja potrzeba nadmiernej kontroli wszystko psuje i uniemożliwia mi dostrzeżenie sensu w tej sytuacji. Wierzcie lub nie, dopiero ta myśl przyniosła coś w rodzaju oddechu, a za tym poszła decyzja, żeby puścić co trzeba i zaufać Komu trzeba. Gdzie to mnie zawiedzie to się okaże, ale albo się ufa, albo nie - prawda?



Czasami po prostu kołaczemy nie do tych drzwi, czyli pora na drugą część cytatu...

Podobno w Holandii - już w większości szkół podstawowych, prowadzone są zajęcia poświęcone ćwiczeniom uważności, wyciszenia i umiejętności skupienia się (mindfulness) - wszystko oczywiście pod okiem odpowiednio wykfalifikowanych nauczycieli - i co ciekawe, zarówno dzieci, jak i rodzice w znacznej mierze nie tylko odbierają takie zajęcia bardzo pozytywnie, ale wręcz na nie czekają, bo dostrzegają ich znaczący wpływ na poprawę jakości życia w ogóle. Wydaje mi się, że to wiele mówi o potrzebach nie tylko dzieci, ale nas - ludzi (od razu trzy słowa wyjaśnienia: nadmieniam tu o mindfulness w rozumieniu techniki wyciszania umysłu i ćwiczeń służącym redukcji stresu - nie wiążcie tego proszę z afirmacjami, czy wpływaniu na podświadomość - którym to praktykom, ze względu na swoją wiarę, jestem całkowicie przeciwna, ale to inny, głębszy temat, zasługujący na osobny wpis). Cisza nie jest w dzisiejszym świecie ani popularna, ani atrakcyjna, a jednak to właśnie ona bywa niezbędnym ogniwem do głębszych refleksji, które naprawdę coś do naszego życia wniosą - zgodzicie się ze mną?

"Uważność i spokój żabki" - to pierwsza książka z zakresu świeckiej medytacji, poświęcona dzieciom. Nie czytałam, więc nie będę polecać, ale na pewno zamieszczę drugą część cytatu, której treść niby uważałam za oczywistą, a jednak dopiero ostatnie wydarzenia spowodowały, że zaczęłam ją w pełni rozumieć:


"Gdy przestajemy kontrolować, często mamy uczucie, że rezygnujemy z potrzeby zmian i teraz musimy akceptować wszystko takim, jakie jest. Nic bardziej mylnego. Dzięki temu możliwy staje się wybór i otwarcie odpowiednich drzwi".



***





2 komentarze


Gość
15 lis

Po przeczytaniu Twjego artykułu wbiło mnie w fotel. Dziękuję Ci za te słowa ♥️ Ale przez 3 dni zastanawiałam się jak to jest ze mną. Przed chwilą kolejny raz przeczytałam wpis i myślę że długa droga przede mną. Nie mniej jednak otworzyłaś mi oczy na pewne aspekty życia które już zakopałam i za to Ci jeszcze raz dziękuję

Polub
Agnieszka
Agnieszka
15 lis
Odpowiada osobie:

To ja Tobie szalenie dziękuję za ten komentarz! Trzymam za Ciebie mocno kciuki ♥️

Polub
bottom of page