Migawki wrześniowe - czyli czas refleksji i budowania pomostu
- Agnieszka

- 1 paź
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 4 dni temu
MIGAWKI WRZEŚNIOWE / LIFESTYLE / PODRÓŻE

Kiedyś usłyszałam takie fajne zdanie, że "wrzesień to taki mały styczeń" - i z czasem, coraz bardziej stwierdzam, że coś w tym jednak jest. Często właśnie we wrześniu podejmujemy nowe aktywności sportowe, zapisujemy się na kursy, czy postanawiamy, że będziemy lepiej dbać o balans pomiędzy pracą, a odpoczynkiem. Wrzesień wymaga od nas wskoczenia w nowy rytm dnia, który nagle musi pomieścić zdecydowanie więcej punktów do odhaczenia, niż w lipcu, czy w sierpniu. Nie wiem czy też tak macie, ale ja na początku miesiąca, zawsze odczuwam wielką dawkę motywacji do działania, która czasami znika tak szybko, jak się pojawiła ;) A przecież cały szkopuł tkwi w tym, żeby ją zatrzymać i nie ulegać zniechęceniu. Dlatego dzisiaj trochę o tym: o wrześniu - niezwykłym i zwykłym miesiącu jednocześnie, miesiącu, który dla wielu z nas wciąż kojarzy się tylko i wyłącznie z końcem beztroskiego lata a początkiem żmudnej, ciemnej i zimnej jesieni, a także o tym, czy faktycznie zawsze warto definiować go tylko jako "koniec", lub "początek", podczas gdy można spróbować dostrzec w nim... rodzaj pewnego pomostu.

/1. Kiedy w naszym parku, zaczynają zapalać latarnie o 18.30, wiesz, że jesień już tu jest./
Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale ja uważam, że obecnie większość z nas (ja też) żyje w trybie "zadaniowym". Odhaczamy kolejne cele, przechodzimy do następnych etapów, gonimy za coraz to krótszymi terminami. Niewiele w tym miejsca na refleksję - która mam wrażenie, że dla wielu jest tożsama po prostu ze stratą cennego czasu. A jest zupełnie odwrotnie. Przecież wszystkie ważne decyzje, projekty, zmiany życiowe - mają swój zalążek właśnie w refleksji (która czasem trwa, to prawda). Mam takie wrażenie, że ta refleksja dopada nas najczęściej w sytuacjach, które po prostu są zbyt istotne, żeby podejmować jakieś decyzje ad hoc. Stąd - chcąc, nie chcąc - poddajmy się tej refleksji, ale często jest tak, że czujemy się w tych myślach zagubieni, a może nawet rozdrażnieni, bo mamy poczucie upływającego czasu i presji znalezienia gotowego rozwiązania możliwie jak najszybciej (w dobie AI, migających na każdym kroku reklam i miliona możliwości wyboru - chyba nie muszę mówić dlaczego ta presja się pojawia, prawda?). Tymczasem refleksja to po prostu nieodłączna część naszego życia - a nawet posunę się dalej: część konieczna do tego, aby dokonywać odważnych decyzji i zmian prowadzących ku lepszemu w swoim życiu. Ale czy to oznacza, że musimy pozostać skazani na chaos myśli zawsze wtedy, kiedy chcemy podjąć jakąś refleksję? Moim zdaniem nie, a to z prostego powodu: można się z refleksjami zaprzyjaźnić i czuć się pewnym, kiedy przychodzą - nawet jeśli wydają się nam na początku niepokojące i nieznane. Można uczynić z nich normalną, rzec by można: "swojską" część swojego życia, zamiast rozdmuchiwać ją do okazjonalnych - i choć wielkich, to jednak niewiele wnoszących emocjonalnych uniesień. Można tak wyćwiczyć się w swoich myślach, żeby świadomie oddzielać te dobre i budujące, od tych, które są tylko projekcją naszego strachu. Oczywiście wymaga to wysiłku i systematycznego przyglądania się sobie, ale wcale nie jest tak straszne, jak się wydaje. Tylko najważniejsze pytanie - po co to właściwie robić?
PO CO W NASZYM ŻYCIU ZNAJDOWAĆ CZAS NA REFLEKSJE
Żeby było jasne - w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, żeby teraz wszystko rzucić, zrobić sobie napar z ziół i gapiąc się w pustą ścianę 3 razy dziennie, "zajmować się refleksją". Nie musisz też zostawać mnichem, ani jechać od razu w Bieszczady (choć przyznam, że też bym miała na to ochotę). Tak naprawdę nie musisz zbyt wiele zmieniać "na zewnątrz", bo o wiele bardziej liczy się to, co dzieje się w środku - a dokładniej w Twojej głowie. Prawda jest taka, że to jedyna część świata, nad którą masz kontrolę. I nie mówię tu o uczuciach (bo na to wpływu nie masz), ale o myślach, czynach i reakcjach, którym pozwalasz wypłynąć na świat. Pomyśl przez chwilę, jak często byłeś w sytuacji, w której miałeś ochotę powiedzieć: "no tak, zabrakło tu refleksji". A może sam byłeś bohaterem takiej sprawy i teraz sobie to wyrzucasz... niepotrzebnie, bo to już minęło, a przeszłości zmienić się nie da. Ale na szczęście dużo ważniejsze jest nie to, co za, czy przed nami, ale to co dzieje się teraz. Jeśli potrafimy się na tym skupić i tym cieszyć, to po prostu przestajemy żyć przeszłością, oraz tęsknie wyczekiwać tego co nadejdzie, będąc szczęśliwymi w obecnej sytuacji. A umiejętność skupienia się na teraźniejszości, bierze się z refleksji i ćwiczenia uważności na właśnie trwający moment.
/1. Nieważne ile masz lat, zbieranie kasztanów zawsze cieszy, prawda? /2. Fajnie mieć w domu kogoś, dla kogo zawsze jesteś idealny, nawet jeśli... /3. ...z samego rana powita Cię widokiem rozgryzionej poduszki. Wtedy miałam ochotę ją wyrzucić przez balkon, ale wiem, że to jedna z tych sytuacji, którą będę wspominać ze śmiechem. /4. Wrzesień był dla mnie również czasem pożegnania z moim biurem. Nie było to łatwe, ale wiem, że słuszne./
WRZESIEŃ JAKO KONIEC, POCZĄTEK, A MOŻE... POMOST?
Kiedy chodziłam do szkoły, a później na studia, wprost uwielbiałam to uczucie "zaczynania od nowa". Znacie to, kiedy myślicie: "teraz wszystko będzie inaczej", "tamten rok był taki sobie, ale ten będzie zupełnie inny", "tym razem nie popełnię żadnego błędu i wszystko będę robić na czas"...? Ja takie hasła traktowałam nie tyle jako motywacje, co wręcz obowiązkowe (!) zasady do wdrożenia. I nawet przez pewien czas mi się to udawało - dopóki, dopóty nie skończyło się zmęczeniem, frustracją i poczuciem, że "znowu..." (uzupełnij wedle uznania). Co ciekawe - takie postanowienia próbowałam wdrażać tylko 2 razy w roku, pewnie się już domyślacie kiedy. Dokładnie tak! Pierwsza próba odbywała się w styczniu, a kiedy w okolicach lutego, czy marca przegrywałam w jakiejś sprawie z kretesem, pocieszałam się czymś w stylu: "dobra, spróbuję jeszcze raz we wrześniu". Zupełnie tak, jakby istniały tylko 2 szanse w ciągu roku na jakiekolwiek zmiany. Ale to nie koniec: kiedy któryś z tych miesięcy nadchodził, a ja niespecjalnie odczuwałam potrzebę zmian (bo na przykład nie byłam na nie gotowa), zaczynałam panikować i czuć, że... marnuję swoją szansę i niewystarczająco się staram. Chociaż dzisiaj pachnie mi to na kilometr absurdem, wtedy kompletnie tak nie było. I chociaż dzisiaj bardzo dużo się mówi o balansie w życiu, czy samorozwoju i jego możliwościach - wciąż mam wrażenie, że to o czym piszę nie jest wcale tak straaaasznie oczywistą sprawą. Może już gdzieś zasłyszaną. Ale nie zawsze wdrożoną.
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, co najbardziej wpłynęło na to, że tak pokochałam jesień. Wiek? "Cozy" klimat? Kolory? Zapewne każdy z tych czynników ma znaczenie, ale nie kluczowe. Myślę, że najbardziej istotne jest to, że po prostu przestałam mówić we wrześniu (i w styczniu też): sprawdzam!. Co dokładnie zmieniłam? Zamiast liczyć osiągnięcia, czy odwiedzone miejsca, zaczęłam po prostu obserwować jak się czuję w miejscu w którym jestem - czyli pozwalać sobie na niespieszne refleksje - i być ok również z tym, jeżeli niczego głębszego nie przyniosą. Nie zawsze muszą. Dzisiaj wrzesień nie jest dla mnie ani końcem wakacji, ani początkiem "nowej mnie". Jest po prostu kolejnym miesiącem, w którym jak w każdym innym, mogę wprowadzić jakieś modyfikacje do mojego życia, lub zostawić wszystko tak jak jest, jeżeli jest dobrze. Dzięki temu po prostu omija mnie wszelka bieganina, presja otoczenia i to całe znienawidzone przeze mnie hasło "noworocznych postanowień".
Dzisiaj wrzesień to dla mnie po prostu rodzaj łącznika pomiędzy szalonym i beztroskim latem, a nostalgiczną jesienią. To pomost, po którym spokojnie się przechadzam, obserwując świat: jak coraz bardziej się wycisza, jednocześnie rozpoczynając przygotowania do zimy. Staram się odrabiać te lekcje i działać podobnie: nadal robię swoje, ale jednocześnie mocno wsłuchuję się w swoje ciało i zapewniam mu więcej odpoczynku, jeżeli tego potrzebuje. Bo jeśli cała przyroda naturalnie zwalnia, dlaczego my mielibyśmy tego nie robić?
/1. Jednym z moich fantastycznych sposobów na chwilę "zatrzymania" jest zrobienie czegoś kreatywnego: malowanie, hand-made, puzzle.../2. ...albo napicie się kawy z pięknej porcelany!/
/1-6. A na końcu tego wpisu chcę Wam polecić jedno z naprawdę fantastycznych miejsc niedaleko Poznania, czyli Pałac w Dębinie - miejsca, do którego dotarliśmy dość spontanicznie, za to wyszliśmy stamtąd prawdziwie uradowani na duszy i ciele :) Przepiękne wnętrza i bajeczny ogród to zdecydowanie są warunki sprzyjające przyjemnym refleksjom :) No i ta szarpana kaczka... /
***





























Komentarze